Kosmetyczni ulubieńcy roku! (Najlepsze kosmetyki 2020)

Ten rok był pełen kosmetycznych ciekawostek i świetnych serii, dlatego starałam się z nich korzystać!
Będę omawiać produkty w kolejności, w jakiej są używane.

Demakijaż

Tu nie było jakiegoś szału i wielkich testów. Pół roku używałam płynu micelarnego Bielenda Fresh Juice w wersji z pomarańczą. To bardzo dobry, wydajny i tani płyn. Lubię go także za to, że w ogóle nie powodował u mnie podrażnień, nie wymagał tarcia a do tego miał ładny skład. Zawiera np. wodę cytrynową, sok z pomarańczy i kwas hialuronowy.
18zł/500ml

Później zamieniłam go na aloesove, sprawdzał mi się równie dobrze. Mam wrażenie, że dodatkowo pozytywnie wpływał na trądzik. (*nie zaogniał go, dobrze oczyszczał)
21zł/200ml (był w gazecie za 10zł)



Mycie

Chociaż pod koniec roku poznałam świetny żel z Bielendy Profesionalnej (40zł/200g), to na tytuł ulubieńca w tej kategorii zasługuje mus borówkowy (15zł/135g).
Polecam go każdemu! Dzięki zawartości olei i maseł jest łagodniejszy i nie powoduje uczucia ściągnięcia, a nawet miałam wrażenie, że nawilża. Do tego lubię jego zapach i formułę, ale trzeba pamiętać, że zmywa się go troszkę dłużej. Świetnie działał u mnie ze szczoteczką soniczną.


Peeling

Drugi rok z rzędu używałam Feel Free (22zł/75ml). No nie znam lepszego, wybaczcie. Niby do trądziku powinnam używać raczej produktu enzymatycznego, ale Feel Free spełnia moje wszystkie oczekiwania. Drobinki są „gęste”, ale dość miękkie, a kremowa baza produktu jest o tyle fajna, że nie przysycha w trakcie masowania. Daje dodatkowy poślizg, łagodzi uczucie tarcia i mam poczucie „kontroli” nad produktem.


Maseczka

Lirene z kurkumą to zdecydowany faworyt (13zł)! Jest troszkę śmieszna w użyciu, raczej nie każdy polubi uczucie „bombelkowania” na twarzy. Na plus zasługuje szybkie działanie i baaardzo bogaty skład. Dla mnie to taka maseczka na bad-skin-day, kiedy czuję, że coś jest nie ok, ale nie do końca wiem co konkretnie.

Polubiłam jeszcze oczyszczającą maseczkę duetus (6zł). Niesamowicie brudzi, ale za to po jej użyciu czuję taką „ulgę”. Świetnie działa na rozszerzone i zanieczyszczone pory.

Zakupy z Triny.pl:
Maseczki do twarzy
Oczyszczanie twarzy
Kosmetyki naturalne

Tonik

Przez większość roku używałam hydrolatu borowina z lipą od La-Le (25zł/100ml).
Dalej uważam, że to najlepszy hydrolat ever, ale później zdecydowałam się na produkt z Bielendy professioal (40zł/200ml). Chodzi o tonik z kurkumą i aloesem.
Wygrywa w tej kategorii, ponieważ to taki tonik, który faktycznie „coś” robi i jest takim pełnowartościowym punktem pielęgnacji. Zdarzało mi się także używać go jako wcierkę do skóry głowy. Tonik świetnie koi i delikatnie nawilża.
Ma tylko minus za opakowanie. Wolałabym mieć coś „psikanego”. Ale z drugiej strony dzięki takiemu opakowaniu wydaje mi się wydajniejszy. Psikać to potrafiłam trochę za dużo.

Serum

Taaaaaaak Wy już wiecie. BasicLab z trehalozą (135zł/30ml). Zdecydowanie i absolutnie. To najlepsze serum jakie miałam okazję używać. Bogate, kojące, nawilżające, napinające i z efektem „WOW”. Efekty czułam po pierwszym użyciu. W ogóle testuje różne produkty tej marki i wszystkie są świetne! Jeśli chcecie mieć naprawdę porządny kosmetyk, to zawsze będę w pierwszej kolejności polecać BasicLab. Wiem, że to większy wydatek, ale takie serum u mnie wystarcza na jakieś 3 miesiące.

Krem lekki

Prawie cały rok używałam Lirene Natura (28zł/50ml) w wersji odżywczej na noc. I tak, serio. On jest lekki. Tak długie używanie produktu nie było do końca moim wyborem. Po prostu raz powiedziałam do Maćka „kochanie, możesz mi kupić krem NA ZAPAS?” a on wrócił z ZAPASEM kremów. Tak się dogadaliśmy.
Ale nie narzekam. Uważam, że te kremy mają jedne z najlepszych formuł jeśli chodzi o wykończenie. Są niesamowicie komfortowe. Nie kleją się, nie są tłuste, świetnie „wpijają się” w skórę i zostawiają ją taką miękką i lekko satynową.

Na wyróżnienie zasługuje jeszcze krem LilaMai (45zł/50ml) do cery naczynkowej. Jest bardzo lekki i faktycznie po zużyciu całego słoiczka skóra wydawała się bardziej wzmocniona.

Do tego ten krem sprawiał, że trądzik szybciej się goił, nie „babrał się’ i nie czerwienił tak mocno. To bardzo dobry produkt bazujący na lżejszych olejach i serdecznie Wam go polecam.

Krem cięższy na noc.

Bardzo się cieszę, że udało mi się znaleźć coś idealnego. Chodzi o krem z ceramidami od Profesjonalnej Bielendy (70zł/50ml). To jest krem roku! W dodatku bardzo wydajny.
Niesamowicie kojący, odbudowujący, odżywczy i po prostu wow! Dosłownie naprawia skórę. Jest jednak specyficzny na buzi, ale w pozytywnym znaczeniu. Można odnieść wrażenie, że po aplikacji czuć jak „wieloetapowo” działa. Część wchłania się od razu, dając przyjemne uczucie jak po jakiejś bogatej maseczce, a na skórze zostaje jeszcze dodatkowa powłoczka nawilżenia. Nie jest ona ani tłusta, ani lepka. Nie wiem do czego porównać, bo pierwszy raz mam produkt o takim wykończeniu. Ta „powłoczka” nawilżenia u mnie wchłania się przez noc.
Ten krem sprawił, że w pielęgnacji mogę pozwolić sobie na więcej. Zdecydowanie rzadziej mam jakieś podrażnienia, przesuszenia itd. Jak połączy się go z serum to jest takie odbudowująco-odżywczo-nawilżające cudo, że skóra robi fikołki z zachwytu.

Ciało

Jeśli chodzi o ciało to uparcie szczotkowałam i w sumie każdy balsam sprawdzał mi się dobrze. Zużyłam kilka opakowań Fluff (17zł/180ml i 13zł/150ml) i Bielendy,
a wyróżnię tutaj chyba balsam z Aldi (10zł/300ml). Tak, był o nim cały odcinek. Tani, dobry, bardzo intensywnie nawilżający. W wakacje dosłownie ratował moje nogi przed „truskawkową skórą”.


Szampon

W tym roku wyjątkowo mam ulubieńca w tej kategorii. W końcu trafiłam na świetny szampon w kostce. Chodzi o taki z białą glinką, z firmy Przaja Ci (34zł/75g). Jest to szampon łagodny. Bardzo łatwo się spienia, nie jest taki twardy jak inne kostki. Może wydawać się wręcz delikatnie plastyczny. Ma zapach świeżych cytrusów i uwielbiam go za to, jak łatwo dociera do skóry głowy. Pięknie odbija włosy u nasady.


Odżywka do włosów

Jedną było baaardzo ciężko wybrać. Mój ulubieniec wpadł mi w ręce przez przypadek podczas zakupów w Hlefy. Odżywka jest z firmy „beauty jar” (20zł/250ml *uwaga, dość ciężko ją go znaleźć).
Moje włosy są cieniutkie, mają tendencję do zbijania się w strączki tworzenia efektu spagetti. Nic więc dziwnego, że odżywka tak trafiła w mój gust.
To najbardziej proteinowa z proteinowych odżywek. Odżywka alfa. Pachnie trochę migdałowo, jest troszkę niepozorna, ale to jedyna odżywka, która robi na moich włosach jakieś wrażenie. Dodaje im objętości i lekkości.

Mogłabym tak gadać i gadać, ale teraz czekam na opis Waszych ulubieńców roku!
jeśli wpis Wam się spodobał, to będzie mi bardzo miło, jak podzielicie się nim w swoich social mediach lub podeślecie znajomym!


Dziś się z Wami żegnam, buziaki paaa