Od ostatniego wpisu o maseczkach minęło sporo czasu więc wracam z tematem! W tym wpisie zapraszam Was na recenzję kilku popularnych maseczek w płachcie – od bardzo tanich, po bardziej znane marki. Przy okazji dam Wam fajną wskazówkę pielęgnacyjną na ciepłe dni.
Zaczynajmy!
Jak i kiedy używać maseczek
Najpierw chciałam Wam opowiedzieć kiedy i jak najbardziej lubię używać maseczek.
Kiedy jest ciepło, czasem ciężko o porządną pielęgnację. Łatwo o uczucie obciążenia skóry, albo wrażenia, że wszystko się 'poci”. No wieloetapowa pielęgnacja w upaly zdecydowanie odpada, bo i tak nie daje odpowiednich efektów.
I tu właśnie przydają się maseczki!
Sama robiłam tak, że maseczkę nakładałam rano aby cały dzień czuć jej działanie. Na noc mam maści więc niestety testowanie odpadało, ale nawet lepiej że wyszło jak wyszło.
W każdym razie od rana skóra dostawała dawkę substancji aktywnych, więc po zmyciu maseczki wystarczała mi już tylko esencja i krem z filtrem. Dzięki temu nie czułam, że czegoś skórze brakuje i nie obciążałam jej.
Tylko od razu zaznaczę, że wszystkie maseczki zawsze zmywam. Wiem, że wiele esencji z maseczek można zostawić na buzi, ale one mogą się różnie zachowywać w ciągu dnia, a ja wolałam czuć się pewnie.
I to wszystko jest właśnie moją rada. Jak nie lubicie wielu etapów pielęgnacji, a czujecie, że skóra potrzebuje więcej substancji aktywnych, to warto zaopatrzyć się w maseczki i stosować je regularnie. Niby proste, ale nie zawsze myśli się o tym w taki sposób. <A już szczególnie latem.> – wtrącenie
Ale przejdźmy do recenzji!
Najpierw chciałabym opowiedzieć o chłodzącej maseczce Niuqi. Była dostępna w Biedronc i miała dwie wersje – miętową i ogórkową. Wybrałam miętę.
1A 5zł
Składy są takie typowo „koreańskie”. A mnie zachęcił fakt, że to odświeżająca mieszanka z chłodzącym mentolem. Tylko uwaga – nie każda cera lubi mentol. Może podrażniać, więc jeśli macie do tego tendencję to uważajcie.
Przy okazji tego produktu chciałam podkreślić, że zawiera sporo betainy. Jest to substancja nawilżająca i naturalnie występuje w naszej skórze, dlatego jest tak dobrze tolerowana i przyswajalna.
W kosmetykach pozyskuje się ją z buraków cukrowych. I ciekawostka! Betaina to substancja nawilżająca a jest jeszcze coś takiego jak betanina (czerwień buraczana) i jest to czerwony barwnik z buraków. Łatwo się pomylić, a to wszystko ze względu na łacińską nazwę buraka (Beta vulgaris)
Ale wracamy do maseczki
Pewnie jesteście ciekawi czy faktycznie chłodzi? Tak i to bardzo przyjemnie, bez efektu szczypania. Do tego mimo że zmyłam esencje, to wyraźny efekt świeżości i nawilżenia utrzymywał się jeszcze tak z godzinkę, może troszkę dłużej.
Pewnie byłoby to bardziej odczuwalne gdybym zostawiła produkt tak, jak poleca producent, ale dla mnie za mocno się lepiła.
Za to podobało mi się, że maseczkę łatwo było poprawnie założyć.
Kupiłabym ją ponownie i jeśli nie macie cery wrażliwej, to polecam. Dobra cena, fajne działanie. Nie odmieni pielęgnacji, ale warto spróbować. Tylko bądźcie ostrożni – mimo wszystko na mentol w okolicy oczu lepiej uważać.
Maska „Mango”
Te maseczki są dostępne w różnych sklepach. Sięgnęłam po nią właśnie przez to, że wielokrotnie ją gdzieś mijałam i zaczęła mnie ciekawić. Wiem, że mają wiele wersji.
Tutaj skład nie jest jakoś super bogaty i główną rolę gra ekstrakt z mango, który jest bogaty w witaminę C i rozświetla skórę.
Maseczka okazała się mega cieniutka i ciężko ją było rozłożyć bez uszkodzenia tkaniny.
Po przyciśnięciu do twarzy, prześwitywała przez nią cała skóra. Nie czułam się z nią komfortowo, a co gorsza – zaszkodziła mi. Skóra po niej była podrażniona a później przesuszona. Jakby suche skórki się po niej „najeżyły”. Nie kupiłabym jej ponownie. Pomijając to, że mi zaszkodziła, co jest kwestią indywidualną, to po prostu nie jestem zadowolona z jakości.
Soraya Naturalnie, maseczka wygładzająca.
Niby wygładzająca, ale moim zdaniem będzie dużo lepsza dla cer tłustych. To ze względu na zawartość wody oczarowej, którą ten typ cery bardzo lubi. Dodatkowo mamy tutaj sporo nawilżającej trehalozy i nawet troszkę niacynamidu.
Wracając na chwilę do wody oczarowej, to warto podkreślić dlaczego to właśnie cery tłuste i trądzikowe tak bardzo lubią ten składnik. To dlatego, że reguluje wydzielanie łoju i działa ściągająco, co przekłada się na zmniejszenie widoczności porów. I w tym produkcie te właściwości były wyraźnie odczuwalnie.
Maseczka spodobała mi się baaardzo. Tkanina była miękka, łatwo się rozłożyła na buzi, a do tego długo czułam efekt ukojonej skóry. Ale i tak największym plusem był świetny wpływ na przetłuszczanie. Cera pod tym względem radziła sobie o wiele lepiej niż zwykle, a pory wydawały się dużo mniejsze i to bez uczucia przesuszenia. Chciałabym nawet mieć takie serum, dlatego maseczkę kupiłabym ponownie.
Isana hydro booster
Najtańsza maseczka w płachcie, jaką znam… A znam ją już od lat, tylko kiedyś była na fajniejszej, grubszej tkaninie. Teraz jest na cieniutkiej i takiej śmiesznie szerokiej, że można prawie na uszy naciągnąć.
Ma całkiem ładny skład, chociaż głównie czuć w niej glicerynę i aloes. Niektóre osoby skarżą się na szczypanie, ale u mnie wszystko jest ok. Nie jest jakaś rewelacyjna, ale za takie pieniądze to też nie spodziewam się odmiany pielęgnacji.
Maseczka zawiera też tokoferol (tocopherol) – możecie go często znaleźć w kosmetykach więc wspomnę, że jest to tak skrótowo witamina E. W kosmetykach przydaje się nie tylko ze względu na swoje pielęgnacyjne właściwości np. antyoksydacyjne, ale też przedłuża trwałość produktów, szczególnie naturalnych. (Oleje)
Co do samej maseczki to kupiłabym ponownie, ale głównie dlatego że jest tania i całkiem ok.
Dr. Mola.
Ładne opakowania zawsze bardziej kuszą, więc wśród moich znajomych te maseczki są dość popularne… Ale o tym za chwilę. Dostałam ją jako gratis do zakupów i trafiła mi się wersja z herbatą.
Pierwsze wrażenie było takie, że esencji to tam nie pożałowali. Maska po prostu pływa! I dość mocno, syntetycznie pachnie w porównaniu do poprzednich.
Składowo – na plus, że przed ekstraktami pojawia się nawilżająca betaina… ale jest i silikon. Mi osobiście to nie przeszkadza, ale wolę wspomnieć.
Jak mówiłam, te maseczki były popularne wśród moich znajomych, jednak znaczna większość wspominała o podrażnieniu. Mi maseczka nie zaszkodziła, ale też nie zrobiła nic godnego uwagi. Taka poniżej przeciętnej, więc nie kupię ponownie.
Esfolio wygładzająco-odżywcza maska w płachcie, wersja z miodem.
Może kojarzycie te maseczki z niskich cen i tego, że są dostępne w Rossmannie.
To maska z najgorszym składem ze wszystkich testowanych ( wysoko w składzie alkohol, TEA). Specjalnie dałam jej szansę, bo wydaje mi się, że dużo osób po nie sięga. Płachta i sama esencja były przyjemne w nakładaniu. Łatwo się ułożyła, nic nie ciekło, więc z tego byłam zadowolona podczas używania.
Jeśli jednak chodzi o efekty to „meh”. W moim odczuciu nie nawilża, trochę nawet przesusza, ale buzia jest faktycznie delikatnie wygładzona i to tyle, bardzo przeciętna.
Nie kupię ponownie, a przynajmniej nie w tej wersji.
Mediheal z tofu
Tu krótko, bo pokazywałam ją w kilku filmach i pewnie już dobrze wiecie, że ją lubię. Tak samo inne z tej firmy. Przypominam o niej bo jest kremowa, kojąca ze składem bogatym w postbiotyki i olejki eteryczne. Uważam, że to jedna z lepszych i skuteczniejszych maseczek jakie miałam. Efekt czułam cały dzień i przypominał troszkę taką „ochronną chmurkę” na skórze.
Jeśli nie macie problemu z olejkami eterycznymi, to ta maseczka jest według mnie godna uwagi i kupiłabym ją ponownie. W ogóle jeśli lubicie maseczki w płacie to warto zainteresować się całą marką.
Lirene natura z bławatkiem
Ta maska była dziwna… Przede wszystkim dziwnie wycięta, bo bardzo długa, ale wąska i z małymi otworami. Problem z nią polegał na tym, że o ile na buzi było spoko, tak w okolicy oczu strasznie mnie szczypała i nie wytrzymałam z nią wystarczająco długo. Miałam ją na buzi może ze 3 minuty?
To mnie trochę zdziwiło, bo w składzie dominuje hydrolat z bławatka i ekstrakt z nagietka oraz gliceryna. Nie miałam wcześniej problemu z tymi składnikami więc podeszłam ufanie do produktu, niestety na szczypanie nic nie poradzę. Indywidualne reakcje mogą być bardzo różne i może odpowiadać za to zarówno jeden składnik jak i cała mieszanka – ciężko zgadnąć.
No ale w składzie warto podkreślić obecność ekstraktu z nagietka. Właściwościami jest dość zbliżony do rumianku, czyli np. łagodzi i przyspiesza gojenie.
No i byłoby fajnie, ale coś tu nie zagrało więc nie kupiłabym tej maseczki ponownie. A i muszę wspomnieć, że wcale nie jest AŻ taka naturalna jak sugeruje opakowanie.
Wiecie, duża zawartość składników naturalnych to jedno, a produkt naturalny to drugie. Oczywiście spokojnie, bo nie ma tam nic strasznego, tylko warto zwrócić uwagę.
Mamy tu hity i buble, a to wciąż nie jest wszystko, co udało mi się przetestować. Mam jeszcze sporo maseczek kremowych czy wielorazowych bo jednak też wolę bardziej eko-rozwiązania.
Więc jeśli chcecie przeczytać o kolejnych maseczkach to nie zapomnijcie to nie zapomnijcie podzielić się tym wpisem ze znajomymi! Dziś się z Wami żegnam, buziaki paaa!