Nie mogłam się już doczekać żeby opowiedzieć Wam o nowych, super słodkich nowościach marki Bielenda!
Na szczęście udało mi się na nie szybko trafić i sprawdzić składy. Kupiłam też parę produktów do testów, ale o tym później!
Marka przygotowała coś zarówno dla cer młodszych, jak i dojrzalszych. Będzie co testować i omawiać, więc zaczynajmy!
Bielenda Sweet Lips
Pierwszą nowością są balsamy i peeling do ust – wszystkie o słodkich smakach i zapachach.
Wyjątkowo pomadki mają formę sztyftów. No w końcu, bo bardzo nie lubię wersji w tubkach.
Do wyboru mamy:
– Pomadkę o „smaku” brzoskiwniowym (12zł)
– Kokos + aloes (12zł)
– Miodową (12zł)
– oraz Peeling do ust arbuz + awokado (12zł)
Jeśli chodzi o pomadki, to nie ma między nimi większej różnicy. Jeśli chcecie je przetestować, wybierzcie po prostu ulubiony smak czy zapach, bo
wszystkie bazują na podobnych składnikach, tylko w różnej kombinacji.
Są to między innymi olej rycynowy (Ricinus Communis Seed Oil), wosk pszczeli, olej słonecznikowy i olej migdałowy.
W przypadku peelingu mamy jeszcze np. olej z awokado i masło shea, a rolę drobinek peelingujących pełnią krzemionka i puder z ziaren kawy.
Ogromny plus za formę sztyftów! Aaale powiedzmy sobie szczerze – mogłyby być ładniejsze. Taki tani plastik nie jest jakoś szczególnie zachęcający.
Bielenda Eco Sorbet
Druga nowość to bardzo duża seria Eco Sorbet dzieląca się na 3 dodatkowe podserie. Ich motywy przewodnie to:
– Maliny i działanie nawilżająco – kojące
– Ananas i działanie rozświetlające,
– Brzoskwinia o działaniu wzmacniającym i regenerującym – według producenta nazwana serią „odżywczą”.
Każda lina zawiera 4 produkty – płyn micelarny, piankę, serum i krem.
Według mnie nadają się do młodych cer, nawet dla nastolatek.
A Omówmy te kosmetyki po kolei według typów i kolejności stosowania.
Myślę, że dzięki temu będzie Wam łatwiej coś sobie wybrać bo te serie można dowolnie mieszać.
Płyny micelarne
Oczywiście służą do demakijażu i pierwszego etapu oczyszczania skóry.
Według mnie nie ma większego znaczenia jeśli chodzi o wybór między brzoskwiniowym a malinowym. Oba są delikatne, raczej po tej kojącej stronie.
Natomiast wersja z ananasem troszkę się wyróżnia. Moim zdaniem wrażliwe cery mogą się z nią nie polubić ze względu na sok i ekstrakt z tego owocu. Potrafi troszkę szczypać, ale za to czasem lepiej sprawdza się przy mocniej zanieczyszczonej cerze. (*chodzi o pory)
Ananas naturalnie zawiera witaminę C a także enzymy (Bromelaina), dlatego też spotkamy go w bardziej rozświetlających i złuszczających produktach.
Z tego co słyszałam, jeśli chodzi o oczyszczanie, to tym płynom jest blisko do znanej już serii fresh juice. Raczej nie poradzą sobie z wodoodpornym makijażem, ale z takim zwykłym, dziennym nie powinno być problemu.
Podobno też są lepsze niż płyn micelarny z faceboom, który według niektórych ma problem ze zmyciem czegokolwiek i bardziej rozmazuje pozostałości makijażu.
Ze wszystkich 3, chyba najbardziej podoba mi się wersja malinowa. Wydaje się taka kojąca i delikatna.
Pianki
18zł/150ml (* nie zawierają cocamidopropyl betaine!)
Tak jak w przypadku płynów micelarnych, tak samo tutaj wersja z ananasem nieco się wyróżnia. Powinna być troszkę bardziej rozświetlająca i odświeżająca, a pozostałe dwie to raczej takie typowe delikatne pianki.
Używam już jakiś czas brzoskwiniowej i myślę, że wielu osobom może się sprawdzić. Jest delikatna, bardzo puchata i nie czuję przy niej ściągnięcia <a uwierzcie, że mam do tego spore skłonności>.
To dopiero pierwsze wrażenia, ale póki co wydaje mi się jedną z lepszych pianek jakie do tej pory miałam.
Pachnie dość intensywnie, ale nie aż tak jak faceboom. No i po faceboom od razu mnie wysypywało, a tutaj jest wszystko ok. Nawet pompka jest fajniejsza.
Serum
(25zł/30ml) Tu zaczynają się już spore różnice.
Serum malinowe jest typowym, lekkim „nawilżaczem”. Już na początku składu znajdziemy takie substancje jak nawilżająca trehaloza i betaina oraz leciutki olej i ekstrakt z malin.
Serum ananasowe wysoko w składzie ma kwas migdałowy i glikolowy troszkę niżej także witaminę C (ascorbic acid) oraz sok z ananasa i wyciąg z aceroli, które są naturalnym źródłem tej witaminy.
Po tym produkcie możemy spodziewać się delikatnego złuszczenia i rozświetlenia. Cery wrażliwe powinny troszkę uważać.
Jestem też ciekawa formuły tego produktu, szczególnie tego, czy nie będzie się lepił.
Serum brzoskwiniowe też zapowiada się ciekawie.
Już na samym początku składu znajdziemy nawilżająca betainę oraz olej i sok z brzoskwini. (olej z pestek, wiadomo). Do tego sok z aloesu i wyciąg z bazylii. O tych ostatnich powiem troszkę więcej przy okazji kremów.
To serum ma szansę być takim fajnym, miejskim kosmetykiem, ponieważ zawiera składniki, które zwiększają odporność skóry na czynniki zewnętrzne jak np. zanieczyszczenia powietrza.
Z całej trójki jest też chyba najbardziej przeciwzmarszczkowym serum.
Zakupy z Triny.pl:
→ Kosmetyki na lato
→ Pielęgnacja twarzy
→ Kosmetyki naturalne
Kremy
(20zł/50ml) Taka uwaga już na wstępie – kremy mają bardzo słodkie, cukierkowe zapachy. Mniej-więcej jak gumy owocowe. Nie utrzymują się jakoś długo na buzi, ale jeśli jesteście wrażliwi na zapachy, to warto troszkę uważać.
Krem malinowy jest lekki, ale zostawia uczucie nawilżenia, ładnie „wpija” się w skórę.
Bazuje na oleju migdałowym i maśle shea.
Niżej w składzie znajdziemy takie typowe „nawilżacze” jak np. trehaloza i betaina, Do tego oczywiście sok i ekstrakt z malin.
To taki Dość prosty, przyjemny dzienny krem na przesuszoną skórę i pod makijaż. Myślę, że ma szansę sprawdzić się u wielu osób, a szczególnie mogą polubić go nastolatki z suchą skórą.
Krem ananasowy skupia się na rozświetleniu i ujednoliceniu kolorytu.
Producent wyróżnia na opakowaniu zawartość kwasów z grupy AHA – czyli np. kwasu migdałowego i salicylowego. Te kwasy są bardzo lubiane przez cery tłuste i trądzikowe.
Do tego krem bazuje na skwalanie, który też jest świetnie tolerowany przez tego typu skórę.
Niżej w składzie znajdziemy także np. witaminę C, czy soki i ekstrakty z owoców, które są jej naturalnym źródłem (sok z ananasa, ekstrakt z aceroli).
Jest tam też odrobinka miki, więc ciekawe czy będzie zawierał błyszczące drobinki.
Możliwe, że ten krem będzie fajną opcją dla cery z drobnymi przebarwieniami, szarej, zmęczonej lub z zanieczyszczonymi porami.
Ostatni produkt z tej serii to krem brzoskwiniowy.
Na opakowaniu mamy wyróżnione bardzo ciekawe grupy składników.
Prebiotyki – czyli substancje wspierające mikroflorę.
Oraz Adaptogeny (aloes i bazylia). To w dużym uproszczeniu substancje zwiększające odporność na stres.
I tak, stres ma ogromny wpływ na nasza skórę i np. przyspiesza jej starzenie.
Adaptogeny w kosmetyku mają więc wspierać odporność skóry i zadziałać przeciwzmarszczkowo.
Właśnie dlatego krem brzoskwiniowy wydaje mi się najciekawszy. Najbardziej treściwy, odżywczy i odbudowujący. Może będzie dobrą opcją jako krem na noc, jeśli ktoś nie lubi bardzo ciężkich formuł.
Trochę też brzmi jak krem dla osób pracujących w korpo. Stres, dużo przebywania w mieście – ma sens.
Bielenda dla cery dojrzałej
Przechodzimy teraz do serii dla cery dojrzałej. Ale jak coś, to przy zakupie nie proszą o dowód osobisty, więc każdy może je przetestować.. jeśli ma taką ochotę. A są tam takie fajne rzeczy”dla każdego”.
Seria nazywa się Royal Bee Elixir i jak nazwa wskazuje, jej motywem przewodnim są pszczoły i substancje z nimi związane, czyli mleczko i pyłek pszczeli oraz miód.
Seria zawiera też fajny, przeciwzmarszczkowy kompleks, który ma swoim działaniem nawiązywać do peptydu z jadu pszczelego.
To bardzo rozbudowana linia!
Króciutko ją omówmy.
Royal Bee Elixir – Płyn micelarny
(19zł/500ml) Wydaje się być bardzo uniwersalny i mogą sięgnąć po niego osoby w każdym wieku.
Jak na płyn micelarny, to jego skład jest wyjątkowo bogaty i łagodzący. Zawiera delikatne substancje myjące, wyciąg z pyłku kwiatowego (pollen extract), mleczko pszczele, miód i trochę hydrolatu oczarowego.
To może być naprawdę bardzo dobry produkt
Royal Bee Elixir – Maseczka
Drugim produktem jest maseczka (3zł/8g)
Myślę, że może być fajnym, odżywczym kosmetykiem. Tutaj także mamy całe bogactwo „pszczelich” składników, oraz cięższe oleje jak np. awokado.
Ale nie bójcie się zapychania! Od maseczki raz na jakiś czas nic złego nie powinno się dziać.
Royal Bee Elixir – Serum
Następny kosmetyk to serum (25Zł/30ml).
Oczywiście tak, jak cała seria, zawiera pyłek kwiatowy, mleczko pszczele czy miód, ale to nie są jedyne składniki, przez które warto zainteresować się tym produktem. Znajdziemy w nim także oleje ze słodkich migdałów, arganowy czy awokado, a także przeciwzmarszczkowy peptyd.
Takie serum nakładamy pod krem. Mimo wszystko to nie jest produkt typowo olejowy.
Royal Bee Elixir – Krem pod oczy
W serii znajdziemy też bogaty krem pod oczy (20zł/15ml)
Zapowiada się ciekawie nie tylko ze względu na wspomniane wcześniej „pszczółkowe” składniki, ale także olej arganowy i ceramidy, które mają świetne działanie regenerujące.
Royal Bee Elixir – Kremy
Kolejne są już kremy i to aż 4! (25zł/50ml)
dla cer 40, 50, 60 i 70 +
Wszystkie zawierają substancje z motywu przewodniego, a także np. masło kakaowe.
Z takich ciekawszych rzeczy to jeszcze:
W kremie 40+ na samym początku składu znajdziemy olej awokado, a niżej przeciwzmarszczkowy peptyd
50+ ma wysoko w składzie skwalan i olej awokado. Zawiera także ceramidy.
60+ ma jeszcze dodatek kolagenu, który optycznie wygładza
a 70+ ma dodatek świetnie natłuszczającej i regenerującej lanoliny.
W każdym kremie nisko w składzie znajduje się troszeczkę silikonu i tu krótka lekcja – jeśli silikon znajduje się tak nisko w składzie, to służy on lepszej aplikacji produktu. To nie jest to samo, co krem bazujacy na takim składniku, więc nawet jeśli nie lubicie silikonów, to w takim przypadku moim zdaniem absolutnie nie ma się czym przejmować.
Jeśli wpis Wam się spodobał to pamiętajcie o podzieleniu się nim w swoich social mediach! Dziś się z Wami żegnam, buziaki paa!