NAJGORSZE viralowe kosmetyki? Rossmann, Hebe tego nie kupuj

Rossmann, Hebe – tego NIE polecam! Kremy do rąk, krem do twarzy i więcej – czyli drogie i tanie kosmetyki, które mi się nie sprawdziły!

Kosmetyki, których prawdopodobnie już więcej NIE kupię i nie polecam. Witajcie w Krainie Składów! W tym odcinku opowiem Wam o produktach, które mnie mocno zawiodły. Będą to zarówno kosmetyki, jak i gadżety związane z pielęgnacją… Niektóre bardzo popularne. Oczywiście pamiętajcie, że jeśli coś mi się nie sprawdza, to nie musicie się tym przejmować! Dla Was to wciąż mogą być świetne produkty. Czasem warto pomarudzić żeby wyciągnąć jakieś wnioski i dokonywać jeszcze lepszych wyborów. Na końcu zrobi się trochę poważniej, tak więc zaczynajmy!

Krem do twarzy

160zł/50ml

Pierwszy produkt to zaskoczenie. Bo wyobraźcie sobie, że przez jakiś czas wstawałam rano i odkrywałam, że mam na twarzy pełno farfocli. Później zaczęły pojawiać się na ręcznikach, na pościeli i w trakcie dnia kiedy np. się podrapałam czy oparłam na dłoni. Kurcze… CO JEST? Myśleliśmy, że może źle pierzemy ręczniki, że może to coś z koców, że może filtr brudny… Aż okazało się, że to wina mojego kremu do twarzy, który rolował się i dosłownie sypał.

Jeśli mieliście kiedyś styczność z klejem typu wikol albo magik, to one przy pobrudzeniu skóry zaczynają się łuszczyć i odpadają. I podobnie robił… Krem Nuxe. Był przy tym oczywiście dużo przyjemniejszy, bo początkowo nie załapałam nawet, że to jego wina.

Ogólnie nie mogę przyczepić się do jego działania, bo jak jakimś cudem udało się go nałożyć, to był przyjemny, nawilżał i nawet wygładzał, a do tego pięknie pachniał. Ale to rolowanie było nieznośne…

I nie pomagała zmiana serum, nie pomagały zmiany aplikacji, trzymanie go w innych warunkach, częstsze peelingi… Nic Zużyłam go bardzo dużo i ciągle dawałam szanse, ale jak któryś raz musiałam zmyć przez niego całą pielęgnację, to uznałam, że to nie jest tego warte. Co ciekawe, balsam do ciała z tej samej serii już tak nie robi i jest naprawdę w porządku. O co chodzi z tym kremem? Nie wiem.

Szczotka do włosów

Drugi produkt to… Ehh… Aż trochę boję się o tym mówić, bo to niesamowicie popularna i kiedyś wszędzie polecana szczotka Olivia Garden z włosiem. Na początku byłam z niej zadowolona. Ciężko się ją czyściło, ale robiłam to regularnie, używałam tylko na sucho itd. Ale po czasie zwróciłam uwagę, że moje końcówki włosów zaczynają przypominać siano. A nie zmieniałam za bardzo pielęgnacji, więc to nie tu leżał problem.

65zł

Krok po kroku i kilka centymetrów ściętych włosów później okazało się, że to wina szczotki. Po jej odstawieniu stan włosów się zatrzymał i już nie pogarszał, więc jestem pewna, że to tu leżał problem. Pod mikroskopem też wyszło, że mimo poprawnego dbania o szczotkę, niestety włosie było uszkodzone nawet po tak krótkim czasie. Pogadałam z koleżankami i miały podobne obserwacje.

No to wiadomo – opowiedziałam o sytuacji na innych platformach żeby inni też zwrócili uwagę czy na pewno wszystko ok. I odzew był… Fatalny! Aż brak mi słów! Dosłownie były osoby, które zaczynały mnie obrażać, a nawet grozić za krytykę tej szczotki. Zarzucono mi, że mam podróbę, chociaż kupiłam ją w drogerii, próbowano mi wmówić, że źle jej używam, że źle czyściłam itd. Broniły tej szczotki jak własnej rodziny. To był dla mnie szok, bo przecież to tylko szczotka! Jeśli komuś się sprawdza, to super, naprawdę się cieszę, ale mówiłam o swoim przypadku i swoich włosach, a zostałam zaatakowana. Większość atakujących to oczywiście dzieci.

Za to po jakimś czasie napisało do mnie kilka osób – już dorosłych – i powiedziały, że zmieniły szczotkę i faktycznie ich włosy się poprawiły. Więc oczywiście cieszę się, jeśli komuś się sprawdza, ale to niestety nie znaczy, że sprawdzi się każdemu i nie jestem jedyną osobą, która jej nie poleca. Spodziewaliście się, że szczotka wywoła u kogoś aż tyle emocji?

Perfumowane wody toaletowe

Następna nie polecajka będzie perfumowa, a konkretniej dotyczy linii wód toaletowych Tutti Delices. To linia sześciu zapachów w całkiem słodkich, babeczkowych kształtach i kolorowych opakowaniach. Zapowiadały się obiecująco, bo jestem fanką słodkich zapachów. Niestety wszystkie okazały się rozczarowaniem. Jedne większym, inne mniejszym, ale przy żadnym nie mogę powiedzieć, że chciałabym ich ponownie użyć

60zł/50ml
60zł/50ml

No ale skoro takie niefajne to dlaczego mam całą serię? Bo bardzo chciałam zrobić test, a nigdzie nie było testerów. I chyba do tej pory albo ich nie ma, albo są jakąś niesamowitą rzadkością.

W każdym razie opakowanie na żywo wypada tanio. I ok, to nie są drogie zapachy, ale szczerze to mogłoby stać bardziej w Action, niż Rossmannie. To wszystko przez nieprzyjemny, łamliwy plastik. Ale spokojnie, zapach jest jeszcze gorszy!

Najsłabiej wypada według mnie ten jasnoróżowy o zapachu waty cukrowej oraz beżowy, czyli waniliowy. Gdybym miała sama je nazwać, to przedstawiłabym je Wam jako: zapach perfumowanego zmywacza do paznokci oraz nalewka z nutą czegoś słodkiego. Z całej serii najlepiej wypada za to zielony, w którym czuć migdały w stylu białych landrynek, oraz niebieski czyli coś w klimatach pinacolady. Każde są jednak nietrwałe, syntetyczne i słabo wyczuwalne.

Myślę, że to bardziej produkty dla dzieci, które już są trochę za duże na flakony z postaciami z bajek, ale jeszcze za małe, żeby wydać większą kwotę. Ale nie stały na dziale dziecięcym, więc oceniam je jako dorosła i mówię: nie podobają mi się. Jakość jest jak dla mnie zbyt słaba, a kompozycje zbyt płaskie i syntetyczne. Na pewno są osoby, którym te zapachy się spodobają – i nie mam nic do tego, zawsze się cieszę jak ktoś znajdzie coś, co mu się podoba. Jednak to nie jest mój gust. Mam mnóstwo słodkich perfum, mam więc i punkt odniesienia i niestety te babeczki mnie rozczarowały. Znam lepsze w podobnych cenach.

Krem do rąk, olejek do ust i maska do włosów od Yope

Następny produkt, który zupełnie mi nie podpasował… A w zasadzie nie podpasowaŁY to kremy do rąk Yope. Mam wrażenie, że ta marka ma dużo skrajnych produktów – albo hity, albo kompletnie mi się nie sprawdzają Nic pomiędzy.

15zł/50ml
15zł/50ml

Te kremy niestety należą do drugiej grupy. Nie pasuje mi w nich to, że są… Mokre. Dają wręcz wrażenie spoconych dłoni, a przy tym niezbyt nawilżają. Nie są też najtańsze jak na ten typ produktu i już wolę kupić sobie chociażby Yumi. Też są leciutkie i ładnie pachną, ale przynajmniej czuję, że działają.

20zł/10ml

Uważam też, że olejek do ust od Yope wypada co najmniej kiepsko i głównym winnym jest tutaj opakowanie.

Kuleczka aplikatora została zbyt głęboko osadzona, przez co szorujemy po ustach kawałkiem plastiku. W działaniu też nie jest kolorowo bo według mnie praktycznie tylko nabłyszcza. Ani nie czuć nawilżenia, ani ochrony bo dość szybko znika. Balsam z tej samej serii jest o wiele lepszy.

35zł/300ml

A np. Maska ochładzająca do włosów blond… Też okazałą się u mnie nieskuteczna. Efekt jest bardzo słaby, nie wytrzymuje nawet do drugiego mycia. Musiałabym chyba używać jej co rano, żeby cokolwiek zrobiła.

Powiedzcie mi, czy też tak macie albo czy coś z tej marki możecie polecić bo chcę dać jej jeszcze szansę.

Mają naprawdę ładne składy, ale noo… To jeszcze o niczym nie świadczy niestety.

Miya

Mam problem jeszcze z jedną marką, którą kiedyś bardzo lubiłam. I tutaj potrzebuję mieć z Wami debatę. Mam bardzo mieszane uczucia, nie wiem – może sobie coś wkręcam, albo potrzebuję więcej danych. Ale ok, rzucam temat: Miya. Po przejęciu przez Bielendę czuję się jakby to była zupełnie inna marka, a wszystkie produkty w nowych odsłonach zachowują się jak jakieś… Rozcieńczone? Nie wiem jak to inaczej nazwać, ale nie mają już swojej mocy ALBO testowałam je w zbyt dużym odstępie czasu i inaczej je zapamiętałam. Tego też nie wykluczam, dlatego potrzebuję Waszych opinii.

50zł/30ml
33zł/75ml

I żeby nie było – bardzo lubię Bielendę. Tylko nie wiem czy podoba mi się, że „pochłaniają” kolejne marki i w pewien sposób „wypłaszczają” do jednego poziomu. Miya uchodziła jednak za półkę wyżej. Może niewielką, ale jednak. A te nowe formuły są jak… typowa Bielenda jest typowa.

Podkreślam jednak jeszcze raz – nie są złe, mogłabym ich używać, ale wydają mi się słabsze niż były. Przynajmniej niemal ciągle są w promocji. Jak nie w jednej, to w drugiej drogerii albo wystarczy poczekać tydzień.

W każdym razie zaczynam zastanawiać się, czy nie mierzymy się z nowym problemem, a mianowicie kosmetykami na zasadzie kopiuj-wklej, gdzie wszystko działa podobnie i największymi różnicami zaczynają być zapachy i kolory produktów. Z jednej strony dzięki temu mamy mniej słabych kosmetyków i wszystko trzyma poziom, ale z drugiej… Nie ma też miejsca na te lepsze produkty. Jak weźmiemy pod uwagę ile półek zajmuje Bielenda w różnej odsłonie, to zaczyna robić się tłoczno, a mniejsze, ale ciekawsze firmy mogą mieć ogromny problem z dostaniem się do większej drogerii. Tracimy tę różnorodność i w pewien sposób wybór.

Ustałam ostatnio przed półką i zobaczcie jak to się prezentuje. Na czerwono to Bielenda i jej marki, a na niebiesko największe koncerny typu Nivea i Loreal. Mnóstwo miejsca zajmują też produkty własne czyli Isana i Alterra, więc pozostałe firmy muszą walczyć o… Dosłownie skrawek miejsca. A i tak nie objęłam wszystkiego, bo na lewo jest jeszcze więcej Loreala i Bielendy.

Firm i serii robi się więcej, a jednocześnie poziom się wypłaszczył i coraz mniejsze znaczenie ma to, co wybierzemy bo efekt i tak będzie ten sam. W dodatku serie szybko wchodzą i znikają, a później są wyprzedawane za grosze w losowych sklepach, bo to pewnie bardziej opłacalne niż utylizacja. Trochę zrobiło nam się fast-beauty i nie podoba mi się to. Na pewno chcę zacząć bardziej akcentować wyjątkowe produkty i firmy. Jeśli takie znacie, możecie mi dawać znać jakie kosmetyki lubicie i co przetestować.

Oczywiście zapraszam do dyskusji, jestem ciekawa Waszego zdania! A kto ma skórę, łapka w górę! Dziś się z Wami żegnam, buziaki paaa!

Śledź Krainę Składów na YouTubeInstagramieTikToku i Facebooku!