Bielenda SKIN CLINIC czy Bielenda BIEDRONKA SKIN?

Bielenda Skin Clinic Professional (Rossmann, Hebe) czy Bielenda Skin Academy Solution (Biedronka) – które kosmetyki są lepsze? Moje opinie! Porównanie Hitów!

Witajcie w Krainie Składów! W tym odcinku porównamy dwie serie kosmetyków Bielendy i sprawdzimy czy warto je kupić, a jeśli tak, to które z nich? Przy okazji poznacie sporo ciekawostek o składnikach! Nie ma co przedłużać, bierzmy się za analizę!

Witamina C

W przypadku tych dwóch produktów różnice są znaczące! Pierwsze zawiera 3% stabilnej witaminy C, a drugie aż 15% jej czystej formy. Czy to znaczy, że drugie jest znacznie lepsze i skuteczniejsze? No nie do końca.

31,99zł/30ml
19,99zł/30ml

Pierwsze serum zawiera etylową witaminę C, która jest nie tylko stabilna, ale też działa w wyższym pH i niższych stężeniach. Oznacza to, że możemy bez problemu stosować ją na dzień, łączyć z peptydami, niacynamidem, kwasami a nawet retinolem i nic złego się nie zadzieje. W przypadku drugiego serum mamy podstawową, kwasową witaminę C, która jest znacznie bardziej kapryśna.

Fakt, działa szybciej, ale wymaga za to wyższych stężeń, częściej podrażnia i nie możemy jej tak bezproblemowo łączyć. Nie jest też tytanem stabilności i może się szybko utleniać jeśli będziemy ją niewłaściwie przechowywać. Dlatego właśnie powinna być w ciemnej buteleczce i raczej nie w pipetce… Czyli tutaj, no nie jest zbyt poprawnie.

Ważne są również dodatki. W pierwszym serum mamy kwas ferulowy i kurkumę, które razem tworzą świetne trio! To dlatego, że kwas ferulowy podbija działanie witaminy C, a kurkuma jest bardzo silnym antyoksydantem. Razem działają przeciwzmarszczkowo, pomagają rozjaśniać przebarwienia, a także zapobiegają powstawaniu kolejnych. Mają też większą szansę sprawdzić się na skórach skłonnych do wyprysków, bo kurkuma dobrze radzi sobie ze stanami zapalnymi.

W przypadku drugiego serum jako dodatki mamy składniki nawilżające czyli sorbitol, trehalozę i kwas hialuronowy, oraz silny antyoksydant jakim jest wyciąg z korzenia żeń-szenia. Tak więc w tym przypadku mamy fajne działanie przeciwzmarszczkowe i serum może też lepiej radzić sobie z „utrwalonymi”, brązowymi przebarwieniami, ale wciąż nie polecałabym go przy problemie z wypryskami. Chociaż dodatki byłyby wręcz wskazane przy różnego rodzaju zaskórnikach, tak sama, kwasowa witamina C już nie. Łatwo przegiąć i może pojawić się tzw „kaszka”, albo więcej zaskórników otwartych, czyli wągrów.

Czyli które serum wygrywa? Według mnie pierwsze. Jest bardziej uniwersalne, łatwiejsze w użyciu i lepiej sprawdziłoby się na mojej skórze, która jest skłonna do zaskórników. Muszę jednak podkreślić, że produkt ma zapach wędzonki co raczej nie każdemu się spodoba.

Drugie serum poleciłabym bardziej cerom dojrzałym. Powinno ładniej rozświetlić i pobudzić taką skórę. Co prawda serum może też lepiej rozjaśniać starsze przebarwienia, ale według mnie, na ten problem to wciąż może być trochę za mało i wolałabym działać retinoidami. Nie ukrywam też, że nie jestem fanką podstawowej witaminy C, bo zwyczajnie jest zbyt problematyczna, a tutaj opakowanie zdecydowanie jej nie pomaga. Uważam ją za „trudny składnik” i osobiście nie dałabym jej do takiego sklepu jak Biedronka, gdzie z pewnością produkt łatwiej trafi w niedoświadczone ręce.

Nie zrozumcie mnie źle. Raczej większej krzywdy się tym nie zrobi jeśli obserwujemy reakcje skóry, ale zwyczajnie ciężej wykorzystać potencjał tego produktu. Nie jest zbyt uniwersalny, trzeba pamiętać, że może się utlenić, no i nie polecałabym go młodej skórze, bo u takiej może łatwo spowodować pogorszenie.

Na niedoskonałości

W obu seriach mamy produkt, który poleca się przy skórze skłonnej do wyprysków. W Clinic mamy fioletowe serum z niacynamidem, a w Academy mikro złuszczające z kwasami PHA i AHA. Oba mają regulować wydzielanie sebum i wygładzać.

W obu występuje także niacynamid. W fioletowym wiemy, że jest go 10%, a w zielonym… Nie wiadomo. Możemy też zauważyć, że w składach powtarza się kwas laktobionowy, który między innymi pomaga w ujednoliceniu kolorytu, szczególnie w przypadku zaczerwienienia. Mamy punkty wspólne, to teraz obgadajmy je osobno.

31,99zł/30ml
19,99zł/30ml

Jeśli chodzi o serum fioletowe z niacynamidem, to zdecydowanie nie jestem fanką tak wysokich stężeń. Ten składnik świetnie działa jeśli jest go 3 czy 5%. „Więcej” wcale nie oznacza „lepiej”, bo pozytywne efekty nie są jakoś większe, a rośnie ryzyko podrażnień i wysypu tzw. kaszki.

Zastanawiałam się dlaczego producenci tak wciskają wysokie stężenia, skoro badania wskazują, że to niepotrzebne. Doszłam do wniosku, że to może być wina popularności The Ordinary. To oni zawiesili tę poprzeczkę i myślę, że właśnie przez to, dla niedoświadczonych osób zawsze ten wyższy % jest atrakcyjniejszy. No niestety, marketing wygrał.

W każdym razie, plusem produktu jest zawartość alfa-arbutyny, która zapobiega powstawaniu przebarwień. Mówiąc bardziej fachowo, to inhibitor tyrozynazy. Dlatego też to serum przemawia do mnie bardziej jako produkt przeciw przebarwieniom, niż jako preparat na wypryski.

Natomiast zielone serum przypomina mi bardziej inny produkt Bielendy, czyli korygujące Mezoserum. To nie jest to samo, ale myślę, że jeśli je lubiliście, to warto przetestować też nową wersję. Podoba mi się też, że producent zaznaczył, aby nie używać go zbyt często. Tzn 2-3x w tygodniu. I się z tym zgadzam, bo chociaż to nie jest jakiś bardzo silny produkt, to jednak ciągłe złuszczanie zwiększa ryzyko wysypu z podrażnienia.

 I tak, ciągle to podkreślam, ale to dlatego, że ostatnio zwróciłam uwagę, że osoby z wypryskami coraz częściej NADużywają składników aktywnych, a wysyp z podrażnienia bywa traktowany jak zapchanie i walczy się z nim… Kwasami. I robi się błędne koło.

A więc w tym pojedynku wygrywa serum zielone. Myślę, że to ono lepiej sprawdzi się przy skórze tłustej i skłonnej do zaskórników. Fioletowe nie jest złe, ale raczej tylko dla osób, które już wiedzą jak reagują na wyższe stężenia niacynamidu.

Nawilżenie

Tutaj przyznaję, że oba sera bardzo mi się podobają. Najważniejsza różnica polega na tym, że pierwsze zawiera tripeptyd miedziowy, czyli peptyd transportujący. Często podkreśla się, że nie powinien być łączony w pielęgnacji z produktami o niskim pH. Czyli np. nie możemy przy nim użyć wspomnianego na początku serum z witaminą C. Albo jedno, albo drugie, albo trzeba poczekać. Można natomiast użyć jednego rano, a drugiego wieczorem.

31,99zł/30ml
19,99zł/30ml

W przypadku drugiego serum nie ma już takich problemów i można łączyć je ze wszystkim. W obu najbardziej cieszy mnie jednak zawartość trehalozy, bo to jeden z moich ulubionych składników. Nawilża, łagodzi, wspiera barierę hydrolipidową i jest antyoksydantem. Tak więc sprawdzi się w pielęgnacji bez względu na typ cery. Kwestia znalezienia odpowiedniej formuły.

Oba sera są fajne i nie wskażę lepszego. Pierwsze zawiera cenny peptyd, ale wymaga troszkę więcej uwagi. Drugie natomiast jest bez peptydu, ale też nawilża i możecie stosować je z czym chcecie.

Regeneracja

Zastanawiałam się, które serum powinnam porównać w tej kategorii, ale doszłam do wniosku, że fioletowe z ektoiną nie przypomina żadnego z serii skin clinic, dlatego omówimy je indywidualnie

19,99zł/30ml

Skład jest dość prosty i z najciekawszych składników możemy wyróżnić pantenol, kwas hialuronowy, wyciąg z wąkroty azjatyckiej oraz ektoinę. Ta ostatnia pod względem właściwości pielęgnacyjnych przypomina trehalozę. Również pomaga w nawilżeniu, wspiera barierę hydrolipidową czy łagodzi podrażnienia, ale ektoina ma także właściwości przeciwzapalne. Swoją drogą nie jest jeszcze zbyt popularna w kosmetykach i raczej znajdziemy ją w znacznie droższych produktach.

W każdym razie, myślę, że to połączenie składników przyda się szczególnie w przypadku świeżych „przebarwień” po wypryskach. Często myślimy o nich tak samo, jak o przebarwieniach posłonecznych, ale w rzeczywistości dzieli je przepaść. Różowe czy zaczerwienione plamki powinniśmy traktować jak uszkodzoną skórę. Czyli łagodzić i wspierać regenerację, a nie złuszczać i rozjaśniać kwasami. Dlatego serum z ektoiną i wąkrotą azjatycką to świetny pomysł.

Oczywiście sprawdzi się także w przypadku cer suchych i wrażliwych albo podczas różnych kuracji silniejszymi składnikami aktywnymi. Myślę, że spokojnie można je testować i według mnie to nawet taki pewniak tej serii.

SPF

19,99zł/25ml

W tym przypadku również nie mamy odpowiedników, więc po prostu przeanalizujemy sobie ten SPF osobno. A zaczniemy od składu. Przede wszystkim nie boimy się jego długości! Czasem słyszę, że jeśli skład jest krótki, to znaczy, że lepszy. To absolutnie nie ma znaczenia. Niektóre substancje mają długie nazwy, czasem używa się złożonych kompleksów, a jeszcze inne produkty są wprost wypchane fajnymi substancjami więc nie bierzemy pod uwagę ilości tekstu.

Zaznaczyłam za to różnego rodzaju filtry. Na niebiesko nowej generacji, na zielono mineralne, a na pomarańczowo pozostałe. Dzięki temu widzimy, że jest to filtr mieszany.

Nie wiemy niestety czy jest lekki, ciężki, czy bieli ani czy będzie się świecił i lepił. To trzeba przetestować na własnej skórze. Możemy zgadywać, że skoro to 30 SPF, to raczej będzie lekki, ale to i tak nie jest reguła. Nie znamy też jego PPD.

Zastanawia mnie też, czy nazwa „serum” nie wprowadza w błąd. Kremy z filtrem powinny zawsze być ostatnim etapem pielęgnacji, a słowo „serum” sugeruje, że możemy nałożyć na niego np. krem pielęgnacyjny. Niestety nie można. A raczej nie powinniśmy, chyba że na serum z SPF nałożycie jeszcze krem z SPF, ale one się i tak nie sumują.

Osobiście raczej bym nie kupiła tego produktu, bo muszę stosować wyższą ochronę. Ale poza tym – każda ochrona jest lepsza niż żadna.

→Nowości Bielenda w BIEDRONCE 

Retinol

Znowu mamy parę, którą możemy ze sobą porównać. Pierwsze serum zawiera retinol w stężeniu 0,25%, a drugie 0,2%. Oba są więc w porządku na początek. Widzimy też, że część składników się powtarza, jednak mamy tutaj dwie różne formuły. Czerwone to olejek, a różowe emulsja. I to nie jest bez znaczenia, ponieważ emulsje są przeważnie lepiej tolerowane przez skórę.

 31,99zł/30ml
19,99zł/30ml

Mam jednak mieszane uczucia. Przede wszystkim, retinol nie należy do stabilnych składników i nie powinien być w przezroczystych opakowaniach z pipetkami. W przypadku pierwszego na pewno jest informacja, że w związku z tym, trzeba go trzymać w lodówce. W przypadku drugiego chyba nie ma takiej informacji, więc mogę podejrzewać, że jest stabilniejszy.

Na pewno część osób zwróci też uwagę na konserwant BHT. Wiem, że budzi kontrowersje, ale warto wspomnieć, że dotyczą one bardziej spożywania tej substancji i to ogromnych ilościach. BHT znajdziecie przykładowo w gumach do żucia. Więc jeśli nie unikacie go w gumach, to tym bardziej nie powinniście obawiać się go na skórze. Oczywiście rozumiem niepokój, ale negatywne doniesienia dotyczą stosowania substancji w bardzo wysokich stężeniach, które nijak mają się do kosmetyków. Dlatego zarówno Unia Europejska jak i chociażby FDA dopuszczają jego obecność.

Mimo wszystko nie jestem fanką tych retinoli. Tzn. myślę, że możecie je przetestować żeby sprawdzić, czy to w ogóle dla Was, czy radzicie sobie z wprowadzaniem i regularnością. Ale na dłuższą metę, warto jednak wybrać coś lepszego. To jednak składniki dla zaawansowanych i wymagają sporego zaangażowania, więc zwyczajnie szkoda żeby produkt Was ograniczał.

76zł/30ml

Według mnie, najlepszymi, możliwie tanimi reitnoidami – a konkretnie retinalami – są te z Geek&Gorgeous.

 Tutaj macie odpowiednie opakowanie, stężenie, stabilność i lepszą technologię, bo substancja jest kapsułkowana. Za te pieniądze to najlepsza opcja jeśli chcecie porządnie podejść do tematu. Tak więc czy kupiłabym Bielendę? Może jedno opakowanie na początek…

Które kosmetyki byście wybrali? Te z Biedronki czy z Rossmanna i Hebe?
Jeśli odcinek Wam się podobał, możecie zostawić w komentarzu hasło #serum.
A kto ma skórę, łapka w górę! Dziś się z Wami żegnam, buziaki paaa!
Śledź Krainę Składów na YouTubeInstagramieTikToku i Facebooku!