Tani HIT i drogi KIT – moje nowości kosmetyczne!

Podsumowanie moich kosmetyków do pielęgnacji twarzy i ciała! Nowości, tanie i dobre kosmetyki warte uwagi, pomadki z SPF czy najlepszy koreański SPF do twarzy!


Niniejszy wpis zawiera płatne lokowanie produktów polskiej marki Orientana. Tego typu współprace pozwalają nam na dostarczanie wysokiej jakości treści, które mogą zainteresować naszych czytelników. Dziękujemy za zaufanie i wsparcie!


Witajcie w Krainie Składów! Czasem potrzebuję troszkę luźniejszego odcinka żeby pokazać Wam czego aktualnie używam i szybko polecić coś naprawdę fajnego, żeby nic Was nie ominęło. Dziś zebrało mi się kilka perełek, nowości i zaskoczeń… No i jedno, drogie rozczarowanie! Nie ma co przedłużać bo przed nami sporo ciekawostek!

Balsam od Eveline

A pierwszą z nich jest balsam z peptydami od Eveline. Już wcześniej testowałam wersję niebieską i bardzo dobrze nawilżała, ale ta różowa zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie! Dlaczego? Bo pachnie jak uwaga… La Vie Est Belle od Lancome!

14,99zł/200ml
400zł/100ml

I muszę przyznać, że pachnie przy tym wyjątkowo długo i intensywnie. Czuję tam dużo słodyczy, wanilię, białe kwiaty i nutę świeżego owocu, jak porzeczka. Zdecydowanie to jest coś, czym podbijecie zapach swoich perfum. Albo nawet je zastąpicie w cieplejszym sezonie, bo go serio czuć! I kosztuje niecałe 15zł!

Już nawet pomijając zapach, to jest bardzo dobry balsam. Nawilża, odżywia, troszkę wygładza, dodaje skórze blasku i szybko się wchłania bez efektu lepienia. W składzie znajduje się między innymi kompleks ceramidów i peptydów, składniki wygładzające i troszkę parafiny, co w tym przypadku jest na plus, bo produkt trzyma się skóry i pachnie nieporównywalnie dłużej od moich innych balsamów.

Bo czasem mimo że balsam pachnie ładnie i intensywnie, to i tak znika chwilę po aplikacji. A ten czuję przez parę godzin, a do tego przechodzi na moje ciuchy czy pościel, gdzie przypomina o sobie jeszcze dłużej. No wow! Jeśli ktoś się na co dzień nie perfumuje, to u niego taki balsam na pewno zrobi różnicę, a często też pozwoli poczuć się pewniej nawet podczas wyższych temperatur. No ten balsam leci do moich ulubieńców i to bez dwóch zdań. Teraz żałuję, że już wcześniej go nie otworzyłam. Wiecie, niebieski też był fajny… Ale ja kocham jak coś dobrze pachnie!

SPF od skin1004

ok.120zł/50ml

O drugim produkcie coś tam już wspominałam, ale dalej zalicza się do nowości i jest to azjatycki SPF od skin1004. To wersja błękitna z wąkrotą azjatycką. Trochę kosztuje, ale biorąc pod uwagę to, jak dobrze mi się sprawdza, to nie jest mi szkoda na niego ani grosza.

Ten krem jest leciutki i w zasadzie bezproblemowy! Wykończenie ma w stronę matu i nie wymaga pudrowania, nie bieli, nie roluje się, nie szczypie i mogę go dokładać bez żadnych problemów. Nie zaostrzył też wyprysków, a mam do tego ogromną tendencje. To chyba najlepszy SPF jaki do tej pory testowałam. Minusy jakie aktualnie mogę podkreślić to dość wysoka cena – aczkolwiek filtry zwykle tanie nie są, tym bardziej zagraniczne – a drugi to nieznane PPD czy tego typu szczegóły, ale to jestem w stanie przeboleć jeśli komfort mi to wynagradza. A tu uwierzcie, że ten krem oddaje.

Poza samym komfortem, na jego korzyść przemawia też skład pełen antyoksydantów. Jest tam wyciąg z wąkroty azjatyckiej, brokuła, rukoli, miłorzębu japońskiego czy zielonej herbaty, a także kwas hialuronowy. Czyli bardzo ładnie. Wiem, że od czasu sprawy z Purito, azjatyckie filtry mają się nieco gorzej, więc też jestem ostrożniejsza. Nie zauważyłam jednak u siebie poparzeń, co przy słabszych filtrach już by się pewnie pojawiło, więc powinny być ok Akurat moja skóra bardzo szybko reaguje na promieniowanie ze względu na albinizm i każde niedociągnięcie wychodzi.

→ Tu znajdziesz tanie kremy SPF 50

Krem Nuxe

A teraz będę marudzić na krem! Drogi krem. Czyli przeciwzmarszczkowy Nuxe na dzień. Ten w zielonym opakowaniu. Pachnie pięknie, skład super, wykończenie jak aksamit… Co mogło pójść nie tak? Otóż… Roluje się jak wściekły. Robi z pielęgnacji dosłownie kluski. Od jakichś 10 lat nie miałam w rękach tak rolującego się kremu.

ok. 200zł/50ml

Zużyłam go naprawdę sporo, bo ponad pół słoiczka. Już było widać denko, kiedy stwierdziłam, że NO KURCZE NIE WYCZYMIE. Było mi go szkoda, dlatego trochę się do niego zmuszałam, ale kiedy kolejny raz musiałam przez niego zmyć całą pielęgnację, stwierdziłam, że to mnie kosztuje więcej, niż sam ten produkt jest wart. I o ile do działania naprawdę nie mogę się przyczepić, tak przez formułę ciężko było z tego działania w ogóle korzystać!

Wiecie jak on się momentami zachowywał? Jak kiedyś używało się maseczek peel off to czasem jakieś resztki zostawały na bokach twarzy i można było je zdrapać albo potrzeć palcem i same odpadały. To jest coś bardzo podobnego, tylko wilgotniejsze. I nieważne jak, ile i na co go nakładałam, on się po prostu potrafił odkleić od skóry. Wyglądało to jak hmm… Jak takie paproszki z ręcznika.

Nie mam do niego cierpliwości i oddałam. Wiem, że dużo problemów wynika z niewłaściwego stosowania produktu i przeważnie szuka się winy w danej osobie, ale tu naprawdę kombinowałam i nic to nie dawało. Nawet nakładany na gołą skórę potrafił się wręcz złuszczyć. No nie polubiłam go.

Orientana Reishi

Kolejny produkt to nowość z serii, którą już od lat Wam polecam, czyli Orientana Reishi.
Poszerzyła się ona o serum pod oczy i na powieki Lift Up. Udało mi się je dostać jeszcze przed premierą, więc mogę podzielić się odczuciami. No właśnie, naciskam tutaj na odczucia i… Uczucia. Bo wyjątkowo chcę pochwalić tutaj też przekaz marki, która nie mówi o usuwaniu zmarszczek, już teraz, natychmiast. Nie mówi „uu zmarszczki złe”, tylko przypomina, że starzenie to naturalny proces i warto ogólnie dbać o kondycję skóry, a nie tylko skupić się na jej „wyprasowaniu” kiedy coś się pojawi. To w zasadzie cały ruch nazywany Better Aging i polega też na akceptacji tego, że skóra i ciało z wiekiem się zmieniają.

I bardzo mi się to podoba! Bo przyznaję, że nie lubię reklam, gdzie 20latka opowiada o starzeniu jakby to była choroba. Ehh…Wracając. Serum ma formułę emulsji i to coś podobnego do Hello Daktyl, tylko jest lżejsze i płynniejsze. Zapach kojarzy mi się z akacją, ale nie utrzymuje się na skórze. W kwestii działania na pewno muszę podkreślić, że jest przyjemnie otulające, regenerujące i takie… Aksamitne. Daje wrażenie, jakby skóra nagle stała się wypoczęta, świeższa, a jednak pod aksamitną kołderką. Tak więc możecie nakładać je pod krem albo zamiast kremu. Na całą twarz też można.

W składzie znajdziemy za to np. peptydy, ekstrakt z grzybów reishi, który jest silnym antyoksydantem, oraz tajemnicze EGF czyli naskórkowy czynnik wzrostu. To składniki, które naturalnie znajdują się w organizmie i stymulują skórę do produkcji m.in. kolagenu. Można powiedzieć, że to taki kijek do szturchania skóry i mówienia „ej, weź coś zrób”. I w kosmetykach EGF to kompleks, który ma te substancje naśladować, bo wraz z wiekiem tego naturalnego niestety ubywa. Bardzo podobnie jest w przypadku słynniejszego NMF, tylko on jest typowo nawilżający. Tak więc jeśli jesteście fanami tej całej grzybkowej serii, to polecam.

Pomadki z SPF

5,99zł

Myślę, że polecić mogę też nowość od Isany, czyli pomadkę z SPF 30. Bardzo wyjątkową pomadkę! Bo zwykle mam tak, że tego typu produkty rozbielają usta, drapią w gardło i mają bardzo nieprzyjemny posmak… A ta nie. Albo przynajmniej nie aż tak.

Kosztuje niecałe 6zł, pachnie jak owoce tropikalne, nadaje ustom blasku i trochę koloru. Ona dosłownie odrobinkę barwi na dość ciepły, powiedziałabym, że miedziany kolor. I wolę to sto razy bardziej od robienia rozbielonych sucharków. Pomadka ma też dość oleiste wykończenie, ale nie „pływa” jak chociażby zenova. Śmiem twierdzić, że formuła jest nawet lepsza od standardowych pomadek tej firmy, bo większość ma problem z twardością i potrafią wyjść im jak… świeczki.

10,95zł

Myślę też, że SPF30 jak na pomadkę do ust, to wystarczająco, bo możemy je często i szybko reaplikować bez najmniejszych problemów. Ale jeśli chcielibyście wyższą ochronę, to polecam sundance w błękitnym opakowaniu. To jest marka własna drogerii DM. Ona z kolei nie jest barwiona ani perfumowana. Jest jak klasyczna pomadka i tylko lekko chemiczny zapach i posmak zdradza, że to jednak filtr.

Też jest jedną z lepszych jakie testowałam, dlatego szczerze polecam i uważam, że nie ma co przepłacać.

Napiszcie proszę jaka nowość pojawiła się w Waszej pielęgnacji. Możecie zostawić też hasło #kluski. A kto ma skórę, łapka w górę! Dziś się z Wami żegnam, buziaki paaa!

Śledź Krainę Składów na YouTubeInstagramieTikToku i Facebooku!