Lekkie kremy nawilżające dla cery trądzikowej

Witajcie w Krainie Składów!
Lubcie lekkie kremy? Myślę, że takie są potrzebne wielu osobom. Przydadzą się cerze tłustej, trądzikowej, nastoletniej albo dla osób, które nie lubią uczucia ciężkości na buzi.

Zebrałam więc kilka przyjemnych i leciutkich kremów, które mam nadzieję, że pomogą przywrócić komfort Waszej skórze.

I co moim zdaniem przydatne, skupimy się na kremach nawilżających. Cera trądzikowa też potrafi być przesuszona, odwodniona i „rozregulowana”. A większość kremów typowo przeciwtrądzikowych jest jednak matująca, czy jakby „sucha” co nie każdemu może pasować. Dlatego szukałam bardziej zrównoważonych rozwiązań.

Przejdźmy do produktów i zacznijmy od perełki!

Sorbety Yumi

Mój wybór padł na wersje nawilżającą i to ją omówię (25zł/50ml). Ogólnie produkty Yumi słyną z dużej zawartości aloesu, więc tego podkreślać raczej nie muszę. W tym kremie spodobała mi się między innymi zawartość inuliny, czyli prebiotyku. Jest to składnik, który dba o równowagę mikrobiomu, a to z kolei pozytywnie wpływa na odporność skóry.

Mamy tutaj jeszcze sok z granatu, który ma silne właściwości antyoksydacyjne – nawet porównywalne z zieloną herbatą. To dlatego, że zawiera kwas punikowy. Jego obecność jest ważna dla cery trądzikowej również dlatego, że działa przeciwzapalnie.

Do tego granat jest źródłem witaminy C i E, co przekłada się także na jego właściwości regenerujące.

Stąd mimo że jest to krem typowo nawilżający, to świetnie wspiera także cery trądzikowe. Ważna jest też sama jego leciutka formuła i kojące, aksamitne wykończenie. Nawet lekko matowe, ale nie jest to taki typowy, suchy mat. Przy tym kremie moja skóra odczuwalnie mniej się przetłuszcza i świeci i co ważne – w ogóle się nie lepi, a nawet „zdejmuje lepkość” z innych produktów. Lubię też jego słodko-kwaśny, owocowy zapach.

Jeśli chodzi o to, komu najbardziej polecam ten krem, to myślę, że jest świetną propozycją dla nastolatków.

Bielenda Professional

lekkie kremy - bielenda professional

Druga propozycja to krem Bielenda Professional nazwany „eliksirem”, co może troszkę zastanawiać (40-70zł/50ml).

Tak samo jak czasem nazywają coś „kuracją” i też nie mam pojęcia co to za kosmetyk, ale mniejsza o to.

Eliksir w tym przypadku to takie niby-serum, ale w praktyce to bardzo leciutki krem, który pomaga w odbudowie bariery hydrolipidowej. Już w samej nazwie produktu jest wspomniane coś takiego jak NMF (Natural Moisturizing Factor) czyli Naturalny Czynnik Nawilżający. Jest to kompleks substancji, który pomaga w nawilżeniu górnych warstw skóry. Różni się on od „zwykłych substancji nawilżających” tym, że odwzorowuje on to, co skóra samodzielnie wytwarza np. w procesie rogowacenia, wydzielania łoju itd. Dlatego taka mieszanka jest świetnie przyswajalna i skuteczna.

Dodatkowo w składzie znajdziemy np. niacynamid, który możecie kojarzyć głównie z właściwości normalizujących, a potrafi on także wspierać barierę hydrolipidową czy łagodzić stany zapalne.

Taki krem najlepiej sprawdzi się więc jeśli wyraźnie czujecie przesuszenie, szorstkość skóry i gdy jesteście np. w trakcie jakiejś kuracji dermatologicznej.

Soraya

Następne kremy, a właściwie kremo-żele, o których warto wspomnieć to Soraya AquaShot (17zł/50ml).

Nie mają one jakiegoś super bogatego składu, ale są to jedne z niewielu kremów, które nie bazują na olejach. Wersja dla cery tłustej jest całkiem bezolejowa, co jak na drogeryjne produktu jest dość wyjątkowe.

Tu krótka, ale myślę, że przydatna lekcja.

Kiedy mamy styczność z takimi kremo-żelami, to bardzo często znajdziemy w nich syntetyczne zagęstniki czy emolienty z „polimerem” w nazwie. I tu jest pewna pułapka. Uważajcie, aby nie pomylić tych substancji z mikroplastikiem.

Wszelkie źródła i raporty, które czytałam, jasno mówią, że mikroplastikiem możemy nazwać tylko twardą, nierozpuszczalną w wodzie drobinę czy włókno z tworzywa sztucznego. Tak więc płynne polimery w kremach nie spełniają tych wytycznych. Co więcej, mogą być nawet biodegradowalne.

Sama cząstka „polimer” nie oznacza od razu mikroplastiku. Polimerem jest nawet nasze DNA, uwielbiane peptydy czy kolagen. Rozumiem, że nazwa takich substancji (cośtam-polimer) może się kojarzyć z plastikiem, ale nim nie są.

Jeśli macie wątpliwości co do tego tematu, polecam Wam szukać informacji w języku angielskim, najlepiej wśród charakterystyki substancji. Albo możecie zapytać mnie, to pomogę!

Rozwinęłam temat ponieważ tego typu produkty są rzadkością, a nie chciałabym aby ktoś czytając skład poczuł się oszukany. Kosmetyk nie jest naturalny, ale to nie znaczy, że jest zły. No niektóre cery nie tolerują olejów, a też muszą znaleźć produkt dla siebie.

Wracając do kremów, są one wyjątkowo leciutkie, mogą się troszkę lepić ale tu akurat różnie bywa, a do tego mają odświeżające zapachy trochę jak ogórek. Nawilżają, ale nie są jakieś super bogate, więc polecam mieć do nich jeszcze jakieś serum jeśli potrzebujecie większej ilości substancji aktywnych.

Lirene Natura

lekkie kremy - lirene natura
lekkie kremy - lirene natura

Kolejną serią, którą warto się zainteresować, jest Lirene Natura (25zl/50ml).

Tu wybór jest duży i od razu mówię, że kremy na noc też zaliczyłabym do lekkich. Najbardziej polecam wersję z malwą i to o niej opowiem, jednak bardziej w kontekście fajnego, komfortowego kremu, anie czegoś typowo na trądzik.

Ten krem uwielbiam za komfortowe wykończenie, które zostawia. Wygładza, pory wydają się przy nim mniejsze, a skóra jest ukojona. Uwielbiam też jego zapach, bo to taka prawdziwa, słodka malwa.

Mam wrażenie, że wspomagał gojenie się jakichś drobnych ranek i myślę, że to w dużym stopniu zasługa masła shea. I tu się zatrzymajmy.

Masło shea wbrew pozorom jest chyba jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – masłem roślinnym dla cer trądzikowych. Wiem, że dużo osób boi się tego składnika, więc chciałabym go troszkę „odczarować”.

Przede wszystkim masło shea jest dobrze przyswajalne przez skórę, uzupełnia lipidy co poprawia jej elastyczność i wspiera barierę ochronną.

Można też znaleźć informacje o jego działaniu przeciwzapalnym, czy bogactwie witamin w nim zawartych. (A,E,F).

Wiem, że główną kontrowersję budzi komedogenność – czyli zapychanie – przez to masło, ale wbrew pozorom jego potencjał w tej kwestii jest raczej niski. Myślę, że ten składnik jest czasem gorzej traktowany, bo jest popularny, przez co dużo osób porównując składy kosmetyków, które im się nie sprawdziły, może myśleć, że to wina tego masła. A to nie do końca tak jest.

Sama uważam, że przy cerze przesuszonej, ale z trądzikiem, to masło shea właśnie może się bardzo dobrze sprawdzić, a jeśli ktoś boi się zapychania, to tu ważniejsze jest oczyszczanie.

Przy okazji tego kremu, aż szkoda nie wspomnieć o jego tytułowym składniku, czyli malwie. Jest ona bogata we flawonoidy o działaniu przeciwzmarszczkowym.

I tu ciekawostka, bo składnik wydaje się niepozorny, a wiele źródeł naukowych stawia malwę obok tak cenionych składników jak zielona herbata, arnika, rumianek czy nagietek. Dlatego ją doceńmy!

A jeśli chcecie docenić moją pracę, to będzie mi bardzo miło, jak podzielicie się tym wpisem w swoich social mediach, dziś się z Wami żegnam, buziaki paa!